Chcę, żeby rozumiały moje reguły i akceptowały je, zamiast po prostu im się podporządkować albo co gorsza przeciwstawiać przy użyciu kłamstwa. Chcę, żeby czuły, że są słuchane, że liczę się z ich opiniami nawet wtedy, gdy nie dostają tego, czego pragną. Jestem pewna, że to jest to, czego chcieli moi rodzice. Nie wyjaśnię mu sytuacji, w jakiej znalazła się Jagoda, bo mogę tylko wszystko pogorszyć. I wtedy uświadomiłam sobie coś innego: nie ufałam mu, że zrobi co należy. Nie mogłam na nim polegać. Ta myśl uderzyła mnie jak obuchem. Nie miałam jednak ani czasu, ani odpowiedniej koncentracji, żeby zastanowić się nad jej konsekwencjami. Według dotychczasowych ustaleń, w minioną sobotę ok. 16 38-letnia Marta Marczak z 8-letnią córką Ireną wyjechały z domu w Czarnym Lesie granatowym Citroenem Xsara Picasso (nr W dniu imienin Eugeniusz, który mieszka piętro niżej, zapukał do mnie rano. Od jakiegoś czasu zachodził po mnie, gdy wyprowadzał swojego psa. Kiedyś spotkaliśmy się w warzywniaku i zwierzyłam mu się, że powinnam dużo spacerować, ale nie mam motywacji, żeby wyjść z domu, więc zaproponował, żebym przechadzała się z nim i z Kiedy wrócił do domu bardzo późno, powiedziałam mu, żeby się pakował. Mówił, że nie poradzę sobie bez niego, ale nie chciałam już go słuchać. Wyrzuciłam go z walizką i złożyłam wniosek o rozwód. To była jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie musiałam zrobić, ale nie żałuję. Pewna internautka postanowiła zagrać na nosie swojemu mężowi i dać mu nauczkę, jaką zapamięta do końca życia. Kobieta uważała, że niedostatecznie zajmuje się on ich córką, bo cały swój czas spędza z nosem przed telefonem. Upozorowała więc porwanie dziecka i swój 'sposób' opisała w sieci. W komentarzach wybuchła burza. . Trzeciego dnia po opuszczeniu jaskini Złe Oko zjawiła się przed Wiotką Trzciną. Na jej wstrętnej twarzy malował się wyraz radości i zadowolenia. — Czy wypełniłaś polecenie? — zapytała Wiotka Trzcina. — Tak. Udało mi się wszystko, choć przedsięwzięcie było bardzo trudne i niebezpieczne. Czatowałam na zdobycz, jak zgłodniały jaguar... Biały Kwiat znajdowała się w namiocie w obozie białych żołnierzy. Dokoła ustawione były straże... Orle Pióro stał dzień i noc przed jej namiotem i pilnował jej jak oka w głowie. Ale pewnego wieczoru oddalił się na chwilę do namiotu Buffalo Billa, aby się nieco przespać. Wtedy rozpoczęłam działanie. Wojownicy zakradli się do namiotu Białego Kwiatu i porwali zdrajczynię. Przynieśli ją do lasu, gdzie czekałam na nich z niecierpliwością. — A straże białych ludzi? Starucha roześmiała się chrapliwie i złowrogo. — Wojownicy plemienia Creek dobrze władają nożami! — zawołała. — Złe Oko zasłużyła na pochwałę — rzekła z uznaniem władczyni. — Zostanie sowicie nagrodzona. — Nie chcę żadnej nagrody. Oto moja nagroda!... I wiedźma wskazała na nieruchomą postać dziewczyny, spoczywającą na ziemi. Biały Kwiat straciła przytomność wskutek straszliwych przeżyć. Bella Boyd została odesłana pod eskortą do fortu Larned, gdzie miała oczekiwać na powrót generała Custera. Biały Kwiat miała pojechać razem z nią, ale dziewczyna chciała pozostać przy Buffalo Billu i Orlem Piórze. Pewnego wieczoru Buffalo Bill rozmawiał z generałem Custerem. Okazało się, że wywiadowcy, wysławi przez Codyego, wrócili z wieścią, że Creekowie wycofali się szybko, nie pozostawiane żadnych śladów. Biały Kwiat i Orle Pióro spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Oboje wiedzieli, że całe plemię uciekło do ukrytej pieczary. — Czarny Mustang jest wściekły — mówił Buffalo Bill, obudził go i w kilku słowach wyjaśnił mu gdzie schronili się Creekowie... Czy wiesz coś o tym, Orle Pióro?... — Orle Pióro domyśla się, gdzie znajduje się plemię, ale nie powie tego nikomu. Wojownik nigdy nie zdradza swych braci. — Zupełnie słusznie — rzekł Cody. — A czy Biały Kwiat nie wie, gdzie są wojownicy Creek? — Wiem, ale również nie powiem — odparła dziewczyna. — Żyłam wiele lat wśród Creeków i nie mogę ich zdradzić pod żadnym pozorem. Gdy Buffalo Bill i generał Custer opuścili namiot, Biały Kwiat udała się na spoczynek, a Orle Pióro stał na straży przed namiotem. Młody wojownik był jednak bardzo zmęczony i po pewnym czasie udał się do namiotu Buffalo Billa. Chciał tylko nieco odpocząć, ale był tak wyczerpany, że zasnął twardo i obudził się dopiero nad ranem. Pobiegł natychmiast do namiotu dziewczyny i zawołał na nią. Nie otrzymał odpowiedzi. Zawołał jeszcze kilka razy, ale bez skutku. Wpadł do namiotu i stanął jak wryty. Namiot był pusty! Orle Pióro był prawdziwym Indianinem, więc nie okazywał rozpaczy. Zbadał natychmiast ślady dokoła namiotu i poznał prawdę. Pobiegł do Buffalo Billa, obudził go i w kilku słowach wyjaśnił mu wszystko. — Kto ją porwał? — zapytał Buffalo Bill. — Moje plemię. — Niemożliwe! — A jednak tak jest. — Skąd wiesz? — Odkryłem ślady dokoła namiotu. Biały Kwiat została porwana... Buffalo Bill ubrał się szybko i wybiegł wraz z Orlem Piórem przed namiot, aby zbadać ślady. Dziki Bill Hickock i Nick Wharton znaleźli się niebawem u jego boku. — W jaki sposób Indianie przedostali się przez straże? — zapytał Dziki Bill. W tej samej chwili zjawił się wzburzony oficer i zawołał: — Ci Creekowie to wcielone diabły! Czy wiecie, co stało się dziś w nocy?... — Nie!... — Dwóch wartowników zostało zamordowanych! Buffalo Bill bez słowa pobiegł wraz z towarzyszami do namiotu generała Custera. General nie posiadał się z gniewu. — Musimy im dać nauczkę! — zawołał. — To nie ujdzie im na sucho! — Przede wszystkim trzeba odnaleźć dziewczynę — rzekł Cody. — Oczywiście. Powierzam panu to zadanie, Buffalo. Pan jeden zdoła się z niego wywiązać. — Orle Pióro pójdzie z nami — rzekł spokojnie Buffalo Bill. — Wyruszymy natychmiast. — Tak. Musicie wyruszyć natychmiast — rzekł generał. — To byłoby straszne, gdyby ta dziewczyna miała zginąć... Właśnie wystałem do fortu Larned kuriera, który zawiózł zarządzenie, aby natychmiast wszczęto poszukiwania za jej rodzicami. Czy przypuszcza pan, że Creekowie wyrządzą jej krzywdę? — Przypuszczam, że została ona skazana na śmierć jako zdrajczyni. Generał Custer zbladł. — Niech pan zabierze tylu ludzi, ile panu potrzeba — rzekł zmienionym głosem. — Moi przyjaciele wystarczą mi, generale! — A więc, do zobaczenia i życzę szczęścia! Gdy Buffalo Bill, Hickock, stary Nick i Orle Pióro znajdowali się poza obrębem obozu Indianin zwrócił się do Codyego: — Nie mamy potrzeby odszukiwania śladów. Znam drogę do kryjówki Creeków i zaprowadzę was tam. Moje plemię kryje się zawsze w tej jaskini, gdy grozi mu poważne niebezpieczeństwo. Tam została uprowadzona Biały Kwiat... — Nie uczynią jej nic złego — próbował pocieszyć młodzieńca Cody. Młody Indianin potrząsnął głową: — Wiem, że chcą ją zabić — rzekł. — Musimy ją uratować... Może zginę w tej walce, ale to nie szkodzi. Chcę tylko, abyś powiedział wtedy Białemu Kwiatowi jedną rzecz. Czy wiesz, o wielki biały wodzu, o tajemniczych listach, które otrzymywała córka wodza?... — Tak. Biały Kwiat mówiła mi o nich... — Ja sam je pisałem. Nauczyłem się pisać od białego jeńca, którego potem zabił Żółty Niedźwiedź. Biały Kwiat nie wiedziała o tym... — Więc ty umiesz pisać? — zdziwił się Buffalo Bill. — Tak, ale nikt o tym nie wie... Cody był niemało zdumiony tym wyznaniem Indianina. Domyślał się, że młodzieniec kocha Biały Kwiat, ale nie przypuszczał, że nawpół dziki Indianin potrafi w tak subtelny sposób okazywać swe uczucia. Galopowano przez pewien czas w milczeniu. Wreszcie Orle Pióro rzekł: — Jeden człowiek mógłby tylko uratować Biały Kwiat od śmierci. — Żółty Niedźwiedź. To był wielki wódz i słowo jego było w plemieniu prawem. Teraz jednak, gdy zginął, Wiotka Trzcina sprawuje rządy i na pewno każe zabić Biały Kwiat. Buffalo Bill począł żałować, że strzelał do wodza Creeków. — Uratujemy Biały Kwiat — rzekł z mocą. — Uczynimy wszystko, aby ją uratować. — To nie będzie łatwe — odparł Indianin. — Do jaskini prowadzi jedno tylko wejście, które jest pilnie strzeżone... Wywiadowcy i Orle Pióro przybyli w okolicę jaskini pod wieczór. Należało czekać aż się zupełnie zciemni i wtedy dopiero rozpocząć akcję. Gdy noc zapadła, wywiadowcy poczęli skradać się bezszelestnie w stronę wejścia do jaskini. Przed Buffalo Billem zamajaczyła w pewnej chwili postać wartownika. Cody podpełznął blisko i bezszelestnie jak pantera rzucił się Indianinowi do gardła. Creek nie wydał nawet okrzyku, gdyż stalowe palce wywiadowcy zacisnęły się na jego szyi. Jeszcze chwila i wartownik leżał bez ruchu na ziemi. Cody związał go mocno i zakneblował mu usta, aby Indianin nie podniósł alarmu gdy odzyska przytomność. Tymczasem Nick i Hickock załatwili się z pozostałymi wartownikami. Droga była wolna. Nasi przyjaciele zakradli się do jaskini i poczęli szukać Białego Kwiatu. Dokoła spoczywali uśpieni wojownicy, którzy nie podejrzewali nawet, że do jaskini dostali się wrogowie. Orle Pióro pierwszy dostrzegł dziewczynę, która leżała związana na ziemi. Biały Kwiat spała. Młody Indianin zrozumiał, ze gdy ją obudzi, postawi na nogi wszystkich wartowników. Zawahał się, ale Buffalo Bill przyłożył dłoń do ust i uśmiechnął się. Indianin zrozumiał. Podpełznął do uśpionej dziewczyny i przykrył jej usta dłonią, a następnie przeciął jej więzy. Biały Kwiat ocknęła się i na twarzy jej odmalował się wyraz przerażenia. Nie mogła jednak krzyknąć, gdyż miała zakryte usta. Ody ujrzała obok siebie Orle Pióro, w oczach jej zabłysła radość. Indianin odjął dłoń od jej ust. Teraz wiedział, że dziewczyna nie będzie wzywała pomocy. Wywiadowcy zamierzali się wycofać, gdy nagle Buffalo Bill ujrzał, że para złośliwych oczu wpatruje się w niego z nienawiścią. Złe Oko obudziła się i dostrzegła naszych przyjaciół. Buffalo Bill rzucił się w stronę wiedźmy, ale było już za późno. Z ust Złego Oka wydarł się przenikliwy okrzyk, który obudził wszystkich wojowników. W ciągu kilku sekund wszyscy zerwali się na równe nogi i porwali za broń. Wywiadowcy rzucili się w stronę wyjścia, ale Creekowie zamknęli je i odwrót był niemożliwy. Trzeba było wycofać się w głąb jaskini, choć wywiadowcy zdawali sobie sprawę że nie ma dla nich żadnego wyjścia. W głębi jaskini znajdowała się straszliwa przepaść. Orle Pióro wiedział o tym i ruszył przodem, dźwigając Biały Kwiat, która znów straciła przytomność. Gdy wszyscy znajdowali się w pobliżu otchłani, młody wojownik zawołał: — Uwaga, przepaść!... Nagle z ust jego wydarł się Okrzyk radości. Nad przepaścią przerzucony był pień drzewa. Widocznie Wiotka Trzcina kazała zainstalować ten prowizoryczny most w przeczuciu, że jej wojownicy będą musieli wycofać się w głąb jaskini. Rewolwery wywiadowców napełniły całą jaskinię straszliwym hukiem i dymem. Orle Pióro rzucił się naprzód i po chwili biegł już przez pień, z dziewczyną na ręku. Wywiadowcy poszli za jego przykładem. Buffalo Bill zamykał pochód. Gdy znajdował się na pniu, jeden z wojowników podbiegł na brzeg przepaści i począł rąbać pień tomahawkiem. Zdawało się, że wybiła ostatnia godzina wielkiego wywiadowcy, ale Cody zdołał jednym skokiem znaleźć się po przeciwległej stronie przepaści. W tej samej chwili pień złamał się i runął z trzaskiem na dno przepaści. Nasi przyjaciele posuwali się naprzód wśród zupełnych ciemności. Wąski korytarz skalny biegł zygzakiem, rozszerzał się i zwężał, ale nigdzie nie było widać wyjścia. Orle Pióro stracił zupełnie nadzieję. Nosił wciąż na ręku zemdloną dziewczynę, a na jego twarzy malował się smutek — Nie traćmy nadziei! — rzekł Buffalo Bill. — Generał Custer nie pozwoli nam zginąć. Przybędzie tu z wojskiem i zwycięży Creeków, a wtedy będziemy ocaleni. Zresztą, wydostaniemy się stąd na pewno. Czy nie czujecie, że powietrze w tej jaskini jest zupełnie świeże?... Tu musi być jakieś wyjście, gdyż w przeciwnym razie powietrze byłoby stęchłe, jak w piwnicy. Posuwano się w dalszym ciągu w zupełnej ciszy. Nagle Buffalo Bill, który kroczył przodem, wydał okrzyk radości. — Co tam nowego? — zapytał Dziki Bill. — Patrz! Gwiazdy!... Jesteśmy ocaleni! Po chwili nasi przyjaciele przeciskali się przez wąski otwór, prowadzący na wolne powietrze. Przed nimi rozciągała się preria. fot. Adobe Stock, Wszyscy moi znajomi przeklinają koronawirusa. Narzekają ze zbolałymi minami, że przez pandemię zawalił im się świat. Gdy to słyszę, kiwam głową ze zrozumieniem, wzdycham, ale w duszy uśmiecham się od ucha do ucha. Bo moje życie też się odmieniło. Tyle że… na lepsze. Jak żyłam przed pandemią? W ciągłym biegu. Choć sama wychowywałam pięcioletnią córeczkę, najważniejsze dla mnie były firma i praca. Każdy dzień był taki sam. Zrywałam się bladym świtem, zmęczona i niewyspana. Już od dawna nie przerażała mnie moja ziemista twarz w lustrze ani zapuchnięte powieki. Wpuszczałam krople do oczu, kładłam na twarz grubą warstwę pudru, wypijałam na stojąco wielki kubek mocnej kawy, wrzucałam komórkę do torby i pędziłam do pracy. Nie mogłam się spóźnić, wszędzie już byłam poumawiana: urząd skarbowy, bank, rozmowa z wykonawcami, spotkanie z kolejnym potem jeszcze coś. I tak w kółko. Gdzieś w ciągu dnia przypominałam sobie, że znowu nie widziałam swojej Malwinki! Coraz częściej mi się to zdarzało. Kiedy przychodziłam z pracy, ona już spała. Kiedy wychodziłam, jeszcze się nie obudziła… Moją córką zajmowała się opiekunka, pani Stefania. To ona robiła jej śniadanie, odprowadzała do przedszkola, a potem ją stamtąd odbierała. To ona dawała jej kolację, szła na spacer albo na rolki. Wreszcie to opiekunka kładła małą do łóżka i czytała na dobranoc. Ja przecież musiałam zapewnić nam byt. Kiedy niedługo po narodzinach córki zostawił mnie mąż, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by nasze życie było dostatnie. I dotrzymywałam słowa. Córeczka miała firmowe zabawki, ubrania, najnowsze gadżety. Rozpierała mnie duma! A że byłam matką kochającą tylko przez telefon? Nie można mieć wszystkiego. Czasem udawało mi się wrócić wcześniej do domu. Malwinka, jeszcze wtedy młodsza, była taka szczęśliwa. Przybiegała do mnie, pokazywała rysunki, opowiadała, co przydarzyło jej się w ciągu dnia. A ja? Zamiast ją przytulić, poświęcić jej czas, wysłuchać, opędzałam się od niej jak od natrętnej muchy: „daj mi spokój”, „jestem zmęczona”, „chcę choć przez chwilę odpocząć”, „później się tobą zajmę”. Tyle że tego „później” najczęściej nie było. I nawet nie zauważyłam, kiedy moje dziecko zaczęło schodzić mi z drogi. Nie sądziłam, że to coś złego. Ba, cieszyłam się, że mam córkę, która rozumie, że mama potrzebuje spokoju i, jeśli nie zawoła, nie należy jej przeszkadzać. Jaka byłam głupia… No a potem pojawił się wirus. Nie przejęłam się tym specjalnie. Byłam pewna, że to coś w rodzaju grypy. Przyjdzie, narobi trochę zamieszania i zniknie. Zresztą szykowałam się wtedy do ważnych targów branżowych, na których, jak sądziłam, moja firma osiągnie wielki sukces, więc nie miałam czasu zaprzątać sobie głowy jakimś wirusem. Ale on nie odpuszczał. Z mediów zaczęły dochodzić coraz bardziej przerażające wieści, wprowadzano kolejne ograniczenia. A ja, zamiast pracować, spotykać się z klientami, szykować się do targów – które i tak zostały odwołane – zawiesiłam działalność firmy i zamknęłam się w domu z Malwinką. Nie miałam innego wyjścia. Pani Stefania oświadczyła, że dopóki pandemia się nie skończy, rezygnuje z pracy opiekunki. Byłam zła, bo planowałam pracować przez internet, ale w sumie wcale jej się nie dziwiłam. Miała już swoje lata, a wszędzie się słyszało, że choroba jest śmiertelnie niebezpieczna, zwłaszcza dla ludzi starszych. Rozumiałam więc, że chce się zamknąć w czterech ścianach. Na pożegnanie powiedziała tylko, że gdyby coś, to żebym do niej dzwoniła. O każdej porze dnia i nocy. Nie wiedziałam, o co jej chodzi z tym „cosiem”, ale się nie dopytywałam. Miałam przecież inny problem – musiałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Córka nauczyła się schodzić mi z drogi Początki były bardzo trudne. Nie miałam pojęcia, co robić. Chodziłam z kąta w kąt i użalałam się nad sobą. Tęskniłam za pracą, codzienną gonitwą, spotkaniami. Zastanawiałam się, czy uda mi się uratować firmę, którą z takim mozołem tworzyłam. Ale wyobraźnia podpowiadała mi tylko czarne scenariusze. Byłam tak rozżalona, że prawie w ogóle nie myślałam o córce. Owszem, przygotowywałam jej posiłki, pomagałam się ubrać, chwilę z nią porozmawiałam, ale potem wysyłałam do dziecięcego pokoju. Nie chciałam, żeby mi przeszkadzała. Miałam przecież tyle ważnych spraw do przemyślenia i załatwienia. Nawet nie protestowała. Przyzwyczaiła się do tego, że ma mi schodzić z drogi. Więc schodziła. Oglądała bajki, bawiła się lalkami, rysowała. I całe szczęście, bo gdyby zawracała mi głowę, to by mnie chyba szlag trafił Dziś wiem, że byłam okropną matką. Ale wtedy naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przecież wszyscy moi znajomi gonili za sukcesem i pieniędzmi. Sądziłam, że tak właśnie trzeba, że na tym polega życie. Minął pierwszy dzień izolacji, potem drugi i kolejne, a czarne myśli mnie nie opuszczały. Ba, stały się jeszcze intensywniejsze i mroczniejsze. Media trąbiły o wielkim kryzysie, bankructwach, bezrobociu… W pewnym momencie zrobiło mi się tak źle na duszy, że się rozpłakałam. Szlochałam tak głośno, aż Malwinka usłyszała. Wyszła ze swojego pokoju i stanęła blisko mnie. – Mamusiu, dlaczego płaczesz? Jest ci smutno? – zapytała cicho. – Trochę – otarłam łzy. – A dlaczego? – wpatrywała się we mnie. – Bo już nie wiem, co robić. Jesteś jeszcze za mała, by to zrozumieć – wykrztusiłam. Zastanawiała się przez chwilę. – To może się razem pobawimy, w moim pokoju? – wypaliła – Pobawimy? Dziecko, o czym ty mówisz?! Nie mam teraz głowy do zabawy! – odburknęłam. – To wolisz płakać? – nie odpuszczała. – No nie, ale… – No właśnie! – przerwała mi. – Ciocia Stefa mówi, że jak komuś jest smutno, to powinien zrobić coś takiego, żeby zrobiło mu się wesoło. A zabawa jest wesoła! – To nie jest takie proste… – A właśnie, że jest. Zresztą sama zobaczysz! – zakrzyknęła i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, złapała mnie za rękę i pociągnęła do swojego pokoju. Byłam tak zaskoczona, że poszłam za nią bez słowa sprzeciwu. Chwilę później przebierałam z nią lalki i misie, urządzając pokaz mody. A potem grałam w planszówkę. I wiecie co? Naprawdę poczułam się lepiej. Czarne myśli oczywiście później wróciły, ale chyba nie były już tak mroczne jak wcześniej. Pewnie myślicie, że te kilka godzin spędzonych na zabawie z córką sprawiły, że otworzyły mi się oczy. Od razu doznałam olśnienia, zrozumiałam, że praca i pieniądze to nie wszystko. Że przede wszystkim powinnam być matką. Okazać dziecku zainteresowanie i miłość. Nic z tego! Musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim to do mnie dotarło. Zresztą na początku czułam się trochę bezradna i zawstydzona. Uświadomiłam sobie, że właściwie nie znam swojego dziecka. Nie wiem, co lubi, o czym mam z nią rozmawiać, w co się bawić. Teraz pojęłam, co miała na myśli pani Stefania, mówiąc, że gdyby coś, to żebym dzwoniła. Wiedziała, że się pogubię. Kiedy więc Malwinka szła spać lub była zajęta oglądaniem bajek, zamykałam się w sypialni i dzwoniłam do pani Stefy. Pytałam, radziłam się. O ona odpowiadała mi cierpliwie. Kochana, mądra pani Stefania. Nie wiem, co bym zrobiła bez jej pomocy. W końcu przejrzałam na oczy Buszowałam też w internecie. Ale wcale nie po to, by szukać ratunku dla firmy. Szukałam pomysłów na wspólną zabawę z dzieckiem, rozmawiałam na czatach z innymi rodzicami. I z ogromną ulgą odkryłam, że nie tylko ja czuję się bezradna, że inni także rwą sobie włosy z głowy, bo nie wiedzą, czym zająć swoje pociechy. I jak w tym wszystkim znaleźć czas na pracę i codzienne obowiązki. Wymienialiśmy się doświadczeniami i pomysłami. Podtrzymywaliśmy się na duchu. Możecie mi wierzyć lub nie, ale dzięki tej pandemii nawiązałam wiele nowych znajomości. I odnowiłam dawne kontakty. Wcześniej nie miałam na to czasu, bo przecież praca, praca i praca. A teraz odkryłam, że istnieje też inny świat i inne powody do radości. Jednym z nich był czas spędzony z dzieckiem. Oczywiście nadal martwiłam się o przyszłość, firmę, kontaktowałam się przez internet ze współpracownikami, klientami, ale nie poświęcałam temu całego czasu. W pewnym momencie tłumaczyłam, że muszę zająć się Malwinką, i wyłączałam laptop. Najciekawsze było to, że robiłam to bez najmniejszego żalu. Ludzie, którzy mnie znali, nie mogli uwierzyć, że tak zmieniły mi się priorytety. Jedna z moich podwładnych zapytała nawet, czy aby na pewno dobrze się czuję, czy nie mam gorączki. Odparłam, że przeciwnie, i zaśmiałam się pod nosem. Prawdę mówiąc, sama nie mogłam uwierzyć w to, co robię. Gdyby przed pandemią ktoś mi powiedział, że oderwę się od pracy, żeby układać z córką zamek z poduszek lub bawić się w ciuciubabkę, popukałabym się znacząco w głowę. Moje wysiłki przyniosły efekty Córeczka, początkowo trochę nieufna i jakby zdziwiona, że codziennie znajduję dla niej czas, też się zmieniła. Już nie uciekała do swojego pokoju. Bez strachu, że ją zganię lub odpędzę, opowiadała mi o swoich przeżyciach, strachach, radościach. Gadała jak najęta, nawet nie musiałam pytać. I coraz częściej się do mnie uśmiechała. Mówiła, że mnie kocha. Była jak promyczek słońca rozświetlający czarne chmury, które zbierały się nad moją głową. Dzień po dniu coraz lepiej poznawałam swoje dziecko i czerpałam siłę i radość z tego, że jesteśmy razem. Żaden wielki kontrakt, żadne zarobione pieniądze, żaden sukces nie sprawiły mi tyle radości. Któregoś wieczoru powiedziałam o tym Malwince. Byłam przekonana, że się ucieszy. Zarzuci mi rączki na szyję i powie, że jestem najwspanialszą mamą na świecie. Tymczasem ona posmutniała. – Co się stało? Dlaczego jesteś taka markotna? – zapytałam zdziwiona. – Bo… Bo się bardzo boję – wykrztusiła. – Czego? – Że ten wirus niedługo zniknie. – Że co? Jak to się boisz? To chyba dobrze, że zniknie! Wszyscy na to czekają. Na całym świecie. – Ja nie! – Dlaczego?! – Bo wtedy ty znowu będziesz tylko pracować i pracować. Od rana do wieczora. A ja tego nie chcę! Chcę, żeby było tak jak teraz! Dobrze! – rozpłakała się. To chyba wtedy dotarło do mnie ostatecznie, że wcześniej bardzo krzywdziłam swoją córeczkę. Że w tym całym zawodowym pędzie za bardzo się od niej oddaliłam. I tak wiele przez to straciłam. Najgorsze było to, że gdyby nie wirus, pewnie nigdy bym sobie tego nie uświadomiła. Tamtego wieczoru długo rozmawiałam z Malwinką. Nie oszukiwałam jej, nie obiecywałam, że jak pandemia się skończy, to nadal będziemy całe dnie spędzać razem na zabawie i przyjemnościach. Wytłumaczyłam jej, że to niemożliwe, że tak jak dawniej będę musiała wychodzić do pracy, żeby zarobić na chleb i coś do chleba. I że znowu będzie się nią opiekować pani Stefania. Przyrzekłam jednak, że to ja rano będę ją budzić, robić śniadanie, odwozić to przedszkola. To ja wieczorem bedę jej czytać bajki i układać do snu. I zawsze znajdę czas, żeby się z nią pobawić, wysłuchać. – Może tak być? – zapytałam na koniec. – A naprawdę dotrzymasz słowa? – spojrzała na mnie skupiona. – Przysięgam! – podniosłam uroczyście dwa palce. – No dobrze, zgadzam się. Przecież nie jestem już maluchem. Wiem, że dorośli muszą pracować. I chętnie spotkam się znowu z ciocią Stefą. Lubię ją. Jak babcię – uśmiechnęła się. Widząc uśmiech i szczęście w oczach córeczki, poprosiłam w duchu o jedno: że gdybym w przyszłości zapomniała o przyrzeczeniu, które dałam swojemu dziecku, i próbowała wrócić do dawnych zwyczajów, to żebym natychmiast dostała jakieś ostrzeżenie. Uderzenie pioruna w pobliżu, plaga karaluchów w domu albo coś w tym rodzaju. Dość już czasu straciłam na mniej ważne sprawy. Nie chcę drugi raz popełnić tego samego błędu. Czytaj także:„Córka miała uratować nasze małżeństwo, a tylko pogorszyła sprawę. Kocham ją, ale żałuję, że przyszła na świat”„Mąż nie tylko konsekwentnie mnie zdradzał, lecz także zmuszał do trwania w tej farsie. Owinął mnie wokół palca”„Teściowa zrobiła sobie z mojego domu hotel. Całymi dniami musiałam jej sprzątać i gotować, a i tak robię to źle” ROZDZIAŁ XXIV. Róża obrała również postanowienie opuszczając Korneljusza. Postanowiła; zwrócić mu tulipan skradziony przez Jakóba, albo nigdy więcej nie ujrzeć swego kochanka. Pojęła rozpacz biednego więźnia, podwójną rozpacz i niewyleczoną. Z jednej strony rozłączenie z Korneljuszem stało się nieodzownem, gdyż Gryfus odkrył ich miłość i ich schadzki. Z drugiej strony, wypadek ten pozbawił Korneljusza wszelkich nadziei, któremi napawał się od lat siedmiu. Róża była jedną z tych niewiast, które zatrwoży drobnostka, lecz zarazem znajdują potrzebne siły przeciw wielkiemu nieszczęściu, czerpiąc w niebezpieczeństwie przedsięwzięcia wytrwałość potrzebną do zwalczenia go, albo wynajdą środki zaradcze. Dziewica powróciwszy do swego pokoiku, spojrzała raz jeszcze na wszystkie strony dla zapewnienia się, czy ją wzrok nie omylił lub być może ukryła gdzie doniczkę, zapomniawszy o tem. Lecz Róża nadaremnie szukała skradzionego tulipana. Róża ułożywszy małe zawiniątko ze swych sukien, wzięła swoje trzysta guldenów, które stanowiły jej cały majątek wyjęła z pomiędzy koronek trzeci nasiennik, schowała go starannie za gors, zaniknęła podwójnie drzwi, dla opóźnienia ile możności chwili otworzenia jej pokoju, gdy dowiedzą się o jej zniknięciu, zeszła ze schodów i opuściła więzienie przez bramę, którą przed godziną wyszedł Bokstel, nakoniec udała się do furmana dla wynajęcia bryczki. Furman miał jedną bryczkę tylko i tę właśnie, którą wynajął Boksitel od wczoraj, i którą spieszył do Delft. Róża zatem zmuszoną była nająć konia, co z łatwością uczyniła, będąc znaną jako córka dozorcy więzienia. Dziewica spieszyła w nadziei, że doścignie swego gońca, zacnego chłopca, który byłby jej przewodnikiem i obrońcą w potrzebie. I rzeczywiście o małą milę od Löwenstein dostrzegła go na bitej drodze ponad rzeką idącej. Puściwszy konia kłusem, dogoniła go wkrótce. Poczciwy młodzian chociaż nie wiedział o ważności swego posłannictwa, spieszył o ile możności. W niespełna godzinę uszedł przeszło milę. Róża odebrawszy od niego pismo obecnie nic nie znaczące, przełożyła mu w kilku słowach potrzebę towarzyszenia jej. Sternik gotów był na jej usługi, przyrzekając, że będzie szedł tak prędko jak koń, na którym siedziała, byle mu tylko pozwoliła opierać się o kulę siodła. Dziewica pozwoliła mu opierać się na czemkolwiek tylko zechce, byle się nie spóźniał. Młodzi podróżni od pięciu godzin byli już w drodze i zrobili do ośmiu mil, gdy jeszcze ojciec Gryfus nie domyślał się nawet o oddaleniu się córki. Dozorca, jak każdy zły człowiek, cieszył się, że nastraszył córkę. Lecz, gdy kosztował zawczasu przyjemności popisania się ze swoich czynów przed swym towarzyszem Jakóbem, Jakób był w drodze do Delft. Dzięki bryczce wyprzedzał ciągle Różę i jej przewodnika o cztery mile blisko. Wyobrażał sobie zasmuconą Różę, płaczącą w swym pokoiku, nie przypuszczając, ażeby miała go gonić. Tak więc, oprócz więźnia, przyjaciel i córka opuścili Gryfusa. Róża tak rzadko widywała się z ojcem, szczególniej od czasu pielęgnowania tulipanu, że Gryfus i tego dnia dopiero w południe, to jest w godzinę obiadu dostrzegł jej nieobecność; sądził przeto, że się go obawia; kazał ją zawołać przez swego podwładnego. Gdy ten wkrótce wrócił z wiadomością, iż panna nie chciała mu otworzyć, a nawet nie odezwała się, Gryfus sam po nią poszedł. Nadaremnie pukał do drzwi — Róża nie odpowiadała Niespokojny o córkę, wezwał ślusarza miejscowego, który otworzył drzwi, lecz Grytus córki nie znalazł, tak tamo, jak Korneljusz nie znalazł swego tulipana. W tejże chwili Róża wjeżdżała do Rotterdamu. Dla tej przyczyny nie mógł jej znaleźć w kuchni, w ogrodzie i na dziedzińcu. Osądzimy o gniewie dozorcy, gdy nakoniec wskutek poszukiwań dowiedział się; że córka jego najęła konia i podobnie jak Bradamanta, lub Klorynda, puściła się w świat, niewiadomo w którą stronę. Gryfus, powróciwszy do więzienia, poszedł wprost do van Baerla i tam puściwszy wodze swego gniewu lżył go, wygrażał się, przyobiecał go wsadzić do lochu, a nawet chłostę. Korneljusz nie słyszał go prawie, pozwolił się lżyć, wygrażać, był więcej jak obojętnym, był martwym na wszystko. Przeszukawszy wszędzie córki, Gryfus poszedł do Jakóba, lecz gdy i on również zniknął, powziął podejrzenie, iż porwał mu Różę. Dziewica tymczasem odpocząwszy przez godzinę w Roterdamie, puściła się w dalszą drogę. Przybyła na noc do Delft, a zrana stanęła w Harlem w cztery godziny po Bokstelu. Róża kazała się natychmiast zaprowadzić do prezesa towarzystwa ogrodniczego burmistrza van Herysem. Zastała zacnego obywatela nad czynnością, którą powinniśmy opisać: Prezes układał raport do towarzystwa ogrodniczego. Ten raport pisany przez prezesa na pięknym papierze, pisany był własnoręcznie i najstaranniej. Róża kazała się oznajmić pod skromnem i prostem nazwiskiem Gryfus, lecz jakkolwiek było dość dźwięczne, prezes odmówił jej przyjęcia. Zresztą w Holandji bardzo trudno dostać się bez oznajmienia. Lecz Róża nie zraziła się tem, postanawiając doprowadzić do skutku swoje zamiary, przysięgła sobie, że nie będzie zważać na obelgi, niczem się nie zniechęci. — Powiedz panu prezesowi — odzywa się dziewica — że przychodzę z nim pomówić o Czarnym Tulipanie. Te wyrazy równie magiczne, jak: Sezamie otwórz się, z tysiąca i jednej nocy, zjednały jej wstęp do prezesa van Herysen, który wyszedł na jej spotkanie. Był bo niski mężczyzna, chuderlawy, ciało jego przedstawiało łodygą kwiatu, a głowa kielich, ręce obłąkowate, wiszące, podobne były do liści tulipanowych, kiwanie się głowy na długiej szyi uzupełniało podobieństwo z tym kwiatem, uginającym się od powiewu wiatru. Wspomnieliśmy, iż nazywał się van Herysen. — Cóż mi panna masz do oznajmienia zapytuje — w sprawie czarnego tulipana? Dla prezesa, tulipa nigra był rarytasem pierwszego rzędu i dlatego przypuszczał, że mógł przyjąć posłannictwo, zgłaszające się w imieniu tego kwiatu. — Tak panie — odpowiada Róża — chcę o nim mówić. — Czy jest w dobrym stanie? zapytuje van Herysen z uśmiechem troskliwego uwielbienia. — Niestety! nie mogę tego powiedzieć panu. — Jakto? miałożby mu się przytrafić jakie nieszczęście? — Wielkie nieszczęście panię jeżeli nie jemu, to mnie... — I cóż przecie? — Skradziono mi go! — Skradziono pannie czarny tulipan? — Tak, panie. — Czy wiesz kto? — Domyślam się kto, lecz nie śmiem go oskarżać. — To, co mówisz łatwo da się sprawdzić. — Jakim sposobem? — Zdaje się, że go niedawno skradziono i złodziej może być blisko. — Skądże ten wniosek? — Gdyż widziałem tulipan przed dwiema godzinami. — Widziałeś go pan? — zawołała Róża poskoczywszy do prezesa. — Tak, jak ciebie teraz widzę. — Lecz gdzie? — Zdaje się, że u twego pana. — U mego pana? — Tak jest, czy nie służysz u pana? — Ja? — Tak, ty. — Za kogo proszę mnie pan uważasz? — Lecz ty. moja dziewczyno za kogo mnie uważasz? — Co do mnie, uważam pana za tego kim jesteś rzeczywiście, to jest czcigodnego pana van Herysen, burmistrza miasta Harlem i prezesa towarzystwa ogrodniczego. — W jakimże zamiarze przyszłaś do mnie? — Przyszłam panu oznajmić, że skradziono mi czarny tulipan. — Twój tulipan zatem jest ten, którym widział u pana Bokstel. — Źle się więc tłumaczysz moje dziecię, bo to twemu panu chyba ukradziono tulipan. — Powtarzam panu, że nie wiem o tem, gdyż pierwszy raz słyszę nazwisko, które wspomniałeś. — Nie wiesz, kto jest ten pan Bokstel i twierdzisz, żeś miała czarny tulipan? — A zatem musi być chyba drugi... — Tak, bo widziałem tulipan pana Bokste. — Jakże wygląda? — Czarny. — Bez skazy. — Bez najlżejszej skazy, bez żadnego punkciku odmiennej barwy. — I pan go masz u siebie... czy jest tu? — Nie, lecz niebawem to nastąpi, gdyż mam ułożyć raport towarzystwu dla przyznania nagrody. — Panie, panie — zawołała Róża! — czy ten pan Bokstel, który się mieni właścicielem czarnego tulipana... — I który jest nim rzeczywiście. — Ah powiedz mi pan jak wygląda, czy nie szczupły? — Tak. — Łysy. — Tak! — Spojrzenie jego nieśmiałe, błędne? — Zdaje mi się, że takie. — Zgarbiony, z pałąkowatemi nogami? — W istocie panna doskonale opisujesz powierzchowność pana Bokstel. — Czy kwiat jest w donicy z fajansu niebieskiego i białego z żółtemi kwiatami? — Co się tyczy tego, to nie uważałem. — O tak panie! to jest ten sam tulipan, który mi skradziono! tak, to moja własność i przychodzę żądać jej zwrotu u pana. — Oh! oh! — mruknął van Herysen — więc chcesz panna przywłaszczyć sobie tulipan pana Bokstela? w istocie, jesteś zbyt zuchwałą... — Panie — odpowiada Róża zmieszana cokolwiek, tem napomnieniem — nie mówię, ażebym żądała tulipanu pana Bokstela, lecz żądam zwrotu mojego. — Twojego? — Tak, tego, którego sama zasadziłam i pielegnowałam. — A więc udaj się panna do pana Bokstela, który mieszka w zajezdnym domu „Pod Łabędziem" i tam się z sobą porozumiecie; co do mnie, ta sprawa wydaje mi się równie trudną do osądzenia, jak króla Salomona, a więc gdy nie jestem obdarzony jego mądrością, ograniczę się na ułożeniu mego sprawozdania, przedstawię go na sesji i plenum zawyrokuje wypłatę nagrody wynalazcy i właścicielowi. — Żegnam cię, moje dziecię. — Oh! panie! panie — nalegająco zawołała Róża. — Posłuchaj mej rady moje dziecię — mówi van Herysen, ponieważ jesteś ładną, młodą i nie sądzę, ażebyś była zupełnie zepsutą, postępuj ostrożnie w tej sprawie, gdyż w Harlem jest sąd i więzienie, a przytem jesteśmy bardzo surowi pod względem dobrej sławy naszych współpracowników w zawodzie ogrodnictwa. Idź więc moje dziecię do pana Bokstela, który mieszka „Pod Łabędziem". Poczem van Herysen zabrał się do swego sprawozdania, przerwanego przez przybycie Róży. Pozostałe • Masz ten produkt w swojej łazience. Kosztuje grosze a skutecznie zamaskuje rysy na meblach, • Jak przestać je¶ć słodycze? Kluczowa jest jedna zasada, • Julia Wieniawa pozuje w stroju k±pielowym za pół tysi±ca złotych. Ten model jest hitem, • Nauczycielka z Rosji skazana za wypowiedĽ o wojnie. Doniósł na ni± uczeń, • Była żona Putina czerpie ogromne korzy¶ci? Fundacja Walki z Korupcj± pokazuje dowody, • Naturalny sposób na czyste i mocne paznokcie. Kosztuje niecałe 1 zł, działa jak manicure japoński za 100 zł!, • Martyna Wojciechowska chwali Olę Żebrowsk±. "Dawno się tak nie ¶miałam", • Ten produkt z kuchni działa cuda. Ro¶liny rosn± po nim rewelacyjnie, • Ta¶ma do biustu robi furorę. Jak z niej korzystać?, • Pamiętacie Jadzię z serialu "Sami swoi"? "To było filigranowe blond bóstwo". Tę karierę przerwał wypadek, • Dodaj ten produkt do wody i umyj podłogę. Niezawodny sposób na błyszczące panele bez smug, • Życie Piotra Garlickiego nie było usłane różami. Ma na koncie dwa nieudane małżeństwa, • Dagmara KaĽmierska może być zachwycona. Conan wybrał imię dla syna, • Słyszysz to na randce? Ekspertka ostrzega. "Bardzo możliwe, że to kłamstwo", • Ubezpieczenie domu €“ co powinno zawierać?, • Włosy nisko- , ¶rednio- i wysokoporowate €” co to znaczy i czym się różni±?, • El Dursi cała na biało niczym nadmorska rusałka. Ten materiał jest hitem sezonu, • Walka w oktagonie to koniec Mai Staśko? Odpowiada: "Te zasięgi są warte ryzyka" [TYLKO U NAS], • Fenomenalny sposób na zieloną wodę w basenie bez użycia chemii. Wypróbuj i znów ciesz się kąpielą, • Insulinooporno¶ć na cateringu dietetycznym, czyli mój tydzień z Maczfit, Niektórzy rodzice nie mog± pogodzić się z wyprowadzk± swoich dzieci i cierpi± na syndrom opuszczonego gniazda. Z kolei innym zależy na tym, by ich pociechy jak najszybciej się usamodzielniły. Ta internautka należy do tej drugiej grupy. Jednak, gdy zapytała na forum, jak może zachęcić 20-letni± córkę do wyniesienia się z domu, spadła na ni± lawina dalej... Podobne. • M±ż od lat nie chce uprawiać z ni± seksu. "Twierdzi, że to wyimaginowany problem", Znalazł niemowlę w koszu na ¶mieci. Po pięciu latach chce zaadoptować chłopca, Kiedyś kiczowate, dziś każdy chce je mieć. To najmodniejsze wakacyjne paznokcie 2022!, Internauci krytykuj± nowy wizerunek Rutkowskiego. S± bezlito¶ni, Internauci dostrzegli na jej palcu pier¶cionek. Adriana Kalska wyja¶niła, Urodziła się z rzadkim schorzeniem. Internauci radz± jej, by amputowała rękę, Toksyczna matka jest osobą, która stara się mieć pełną kontrolę nad życiem swojego dziecka. Nawet, jeżeli osiągnęło ono pełnoletność. Andrea Piacquadio / kobiety żyją w wyjątkowo bliskich stosunkach ze swoimi mamami. Czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że relacja jest toksyczna. Czym różni się bliska relacja od toksycznej? Agnieszka Szafrańska-Romanów, psycholożka i psychoterapeutka z Centrum Probalans w Warszawie wyjaśnia, po czym rozpoznać toksyczną matkę i co zrobić, żeby uzdrowić relację z z Agnieszką Szafrańską-Romanów, psycholożką i psychoterapeutką z Centrum probalans w Warszawie Jaką rolę w życiu dorosłej kobiety może odgrywać bliska relacja z matką?Bliskość w relacji matki i córki jest dobrym wskaźnikiem. Pamiętajmy, że relacja matka-córka stanowi jedną z najważniejszych relacji w życiu kobiety. Osoby, które mają traumatyczne doświadczenia, bazujące na niewystarczająco bliskiej, czasem wręcz zimnej relacji z matką, niejednokrotnie zgłaszają się do nas na zatem obie kobiety mówią, że łączy je bliska relacja, jest to dobry znak, wskazujący na to, że istnieje między nimi więź oparta na miłości. Jednak wszystko ma swoje granice, nawet bliskość. Dorosła córka jest niezależną osobą, która ma prawo do samodzielnych wyborów, zarówno tych osobistych, jak i zawodowych. Nie oznacza to, że nie może poprosić mamy o radę czy skonsultować z nią ważnej kwestii, ale mądra matka podjęcie ostatecznej decyzji zawsze powinna pozostawić dziecku. Nie każda matka potrafi jednak zdobyć się na taki gest. Po czym można poznać, że relacja matki z córką jest zbyt zażyła? Czym przejawia się uzależnienie córki od matki?Zdarzają się matki kontrolujące, a właściwie „nadkontrolujące”, które usiłują wpływać na wszystko: od wyboru studiów i pracy, poprzez partnera, na mieszkaniu skończywszy. Czasem nie potrafią one, albo nie chcą „wypuścić” córki z domu, uciekają się do manipulacji i umniejszania umiejętnościom córki. „Przecież beze mnie sobie nie poradzisz” – twierdzą. Taka postawa niewiele ma wspólnego z prawdziwą bliskością. Mamy natomiast do czynienia z osaczeniem. Wówczas relacja nie jest bliska w zdrowym emocjonalnie znaczeniu tego słowa, wręcz przeciwnie – staje się jakimi problemami borykają się kobiety uzależnione od swoich matek?Tkwiąc w toksycznej relacji z matką, kobieta może mieć problem ze stworzeniem zdrowej, partnerskiej relacji. Matka z osoby ważnej, ale jednak pozostającej na drugim planie w dorosłym życiu dziecka, staje się najważniejsza. Tymczasem w dorosłym życiu własna rodzina – partner i dzieci – powinni być najważniejsi. W układzie, w którym matka traktowana jest priorytetowo, córka omawia z nią swoje wybory i konsultuje rodzinne decyzje, przez co partner może się czuć izolowany i pomijany. To nigdy nie wróży niczego dobrego małżeńskiej relacji. Czy kobieta żyjąca w toksycznej relacji z matką ma w ogóle szansę na udany związek?Czasem córki w ogóle nie potrafią stworzyć relacji damsko-męskiej, bo toksyczna mama zastępuje im związek. Nawet, gdy pojawi się kandydat na partnera, jest on krytykowany przez zaborczą matkę, aż w końcu córka z niego rezygnuje. Matka potrafi zastąpić córce przyjaciółki, więc taka kobieta ma matkę, która jest dla niej jednocześnie partnerką, przyjaciółką i powierniczką…Kiedy przychodzi czas na „odcięcie” pępowiny i psychiczne uniezależnienie się córki od matki?Symboliczne odcinanie pępowiny powinno być procesem. Już nastolatka powinna mieć prawo do decydowania o sobie, np. w kwestii wyboru szkoły średniej, zainteresowań czy przyjaciół. Oczywiście, w przypadku osoby nieletniej rodzic powinien „trzymać rękę na pulsie” i uważać, aby młoda osoba nie popadła w kłopoty, ale należy jednocześnie szanować decyzje dziecka, a nie kierować się jedynie własnymi potrzebami i niespełnionymi przeczytać również:Toksyczna matka może zniszczyć życie nawet dorosłego dzieckaJak rozpoznać toksycznych ludzi i jak się przed nimi bronić? Ukończenie 18 roku życia to graniczny dzień, który powinien stanowić dla matki informację o tym, że córka jest już dorosła i sama będzie decydowała o swoim życiu. Mądra mama sekunduje dziecku, wspiera je, ale nie narzuca mu rozwiązań, argumentując je swoją ogromną miłością. Takie podejście wywołuje w młodych ludziach poczucie winy i prowadzi do myślenia, że jeżeli nie postąpi się zgodnie z oczekiwaniami mamy, to będzie ona zrobić, aby bliski kontakt z matką nie rzutował na nasze relacje z innymi?To matka kreuje relacje z córką od najwcześniejszych lat życia dziecka. Zdrowa relacja powinna opierać się na bezwarunkowej miłości, akceptacji i szacunku do odrębności, jaką stanowi dziecko. Traktowanie córki jak przyjaciółki czy powierniczki nie stanowi dobrego kierunku w budowaniu zdrowej relacji między obiema kobietami. Z kolei zwierzanie się z kłopotów, np. relacyjnych z ojcem, zaburza inną ważną relację w życiu córki – relację z ojcem. Córka o wiele częściej niż matka zauważa, że granica bliskości jest przekraczana, ponieważ toksyczna relacja zazwyczaj odpowiada przede wszystkim matce, która zastępuje nią nieudaną relację z mężem czy brak przyjaciół. Matka stara się utrzymać toksyczną więź, a córka chciałaby się z niej uwolnić, ale nie wie, jak to zrobić. Takie kobiety często trafiają do psychologa. Szukają pomocy w przejściu na zdrowe relacje z mamą. Praca nad sobą, jaką podejmują, stanowi początek budowania nowego, lepszego córki uzależnione od swoich matek powinny z nimi rozmawiać, aby relacja stała się mniej zażyła?Mottem córek będących w zbyt bliskiej relacji z matką powinno być stawianie granic i bronienie swojej odrębności. Nie chodzi tutaj o odcięcie mamy od swojego życia oraz izolowanie jej od siebie, ale o cierpliwe i konsekwentne informowanie jej o swojej słusznej potrzebie decydowania o własnym życiu – nie przeciwko mamie, ale w zgodzie ze sobą. Czasem jednak potrzebna jest pomoc fachowca. Psycholog może wesprzeć córkę w budowaniu zdrowego dystansu z matką i omówić te kwestie z obiema kobietami podczas wspólnego spotkania. Często nadopiekuńcza, „nadkontrolująca” mama ma w sobie mnóstwo lęków, które powinna przepracować, aby uzdrowić relację z ofertyMateriały promocyjne partnera

żeby mu się córka z czarnym